"Dzień Walentego" otwiera kolejny sezon teatralny Nawet w szczęściu ludzkim jest coś smutnego. Sens życia tkwi właśnie w męczeństwie bez szemrania, we łzach, które zmiękczają kamienie, w bezgranicznej, wszystko przebaczającej miłości, która w chaos życia wnosi światło i ciepło. /A. Czechow, za programem spektaklu/
Iwan Wyrypajew, rosyjski aktor, scenarzysta, reżyser teatralny i filmowy, w końcu jeden z najbardziej cenionych dramatopisarzy młodego pokolenia. Postać ekscentryczna, artysta osobny, reprezentant pokolenia młodych rosyjskich "beztlenowców". "Dzień Walentego", który na warsztat wziął Tomasz Zygadło, to jeden z jego bardziej klasycznych dramatów, ale czy właśnie w ten sposób można określić utwór, w którym mamy do czynienia z zaburzeniem czasu i przestrzeni, w którym wchodzimy w obszar wspomnień głównej bohaterki, w którym o gwałtowanie przerwanej miłości mówi się w sposób pełen czaru, nostalgii, humoru…
Tytułowym dniem jest rocznica śmierci obiektu miłości dwóch starzejących się kobiet, Walentyny i Katji. Akcja dramatu rozgrywa się w dwudziestą rocznicę jego śmierci, a zarazem i sześćdziesiątą rocznicę urodzin Walentyny. Jak co roku wizyta Katji w jej mieszkaniu z powodu rzekomych obchodów urodzin, staje się pretekstem do wypicia kolejnego kieliszka wódki za wspomnienie tego uczucia. Potem już tylko odśpiewany w akompaniamencie akordeonu smutny utwór, alkoholowe upojenie, no i te wspomnienia…
W obsadzie obok trójki gorzowskich aktorów nie byle kto, bo sama Anna Seniuk. W swej spodziewanie bardzo dobrej kreacji w piękny sposób potrafi oddać konflikt uczuć, z jakimi jej bohaterka zmaga się w tym szczególnym dla siebie dniu; nostalgię za utraconą miłością, nienawiść do mieszkającej u niej Katji, a zarazem świadomość, że bez niej nie potrafiłaby żyć. Szkoda więc, że role gorzowskich aktorów pozostają daleko w tyle za jej kreacją.
Pomijając fakt umiejętności warsztatowych, wątpliwości budzi już samo obsadzenie aktorek. Trudno uwierzyć w to, że niezbyt powściągliwa w emocjach Katja w wykonaniu Beaty Chorążykiewicz jest tą samą postacią, co Katja w subtelnej interpretacji Kamili Pietrzak. O definitywnej różnicy w wyglądzie już nie wspominając. Jeżeli to spektakl o nostalgii za początkami miłości, to ta widoczna jest przede wszystkim w postaci Walentyny i interpretacji jej przez Seniuk. Może również i w dźwiękach akordeonu, różowym baloniku, sugestywnej scenografii. Ale zabrakło jej w scenach wspomnień z młodości, wypadających nieco powierzchownie, sztywno, przez co i nieprzekonująco. A to przecież w tych częściach całego spektaklu nostalgia była najbardziej niezbędna.
Pięknym momentem "Dnia Walentego" jest scena, w której Walentyna i Katja wyznają sobie ogół uczuć, jakimi siebie darzą. Od nienawiści, przez przywiązanie, oddanie, kończąc na prawdziwej "człowieczej miłości". Po chwili okazuje się, że to tylko senne wyobrażenie. W rzeczywistości bohaterki potrafią się przede wszystkim wzajemnie irytować i obdarowywać spontanicznymi wyrzutami. I również o tym opowiada ten spektakl; o braku umiejętności (chęci?) rozmowy o emocjach, które stanowią przecież najważniejsze ogniwa relacji międzyludzkich.
Są elementy w "Dniu Walentego", które nie wypadły przekonująco, jest piękna rola Seniuk, są liczne nawiązania do sztuki Michaiła Roszczina, jest i ten znamienny różowy balonik. I nawet jeśli nie do końca mogę uznać spektakl Tomasza Zygadły za udany, to zaznaczyć muszę jego istotę. Wieczną, jedyną miłość, przewyższającą śmierć, nienawiść i wszelkie ludzkie zahamowania. To istotne, bo realizacji z takim pietyzmem traktujących ten temat jest dziś tak bardzo niewiele…
Tekst: Marcin Kluczykowski Fot. http://giik.pl/fotorelacje/973/dzien_walentego.html
18-09-2009
/ sprawozdania z tego miesiąca
|