Logowanie
|
|
Relacje |
|
“The Car Is On Fire”
W środę, 7 listopada 2006r., w Klubie “Magnat” wystąpił zespół “The Car Is On Fire”. Koncert zaplanowany był na godzinę 19:00, a rozpoczął się pół godziny później. Być może muzycy czekali, aż sala zapełni się widownią. Jeżeli tak, to się przeliczyli. Tego wieczoru w Klubie było dosłownie kilkanaście osób.
Przed koncertem niską frekwencję tłumaczyłem sobie młodością zespołu, o którym szczególnie głośno jeszcze nie było. Niestety, po wysłuchaniu występu powiedziałbym raczej, że to dzięki słabej znajomości tej grupy w ogóle ktoś przyszedł. Tym bardziej, że koncert był biletowany.
“The Car Is On Fire” składa się z czterech młodych artystów: perkusisty, gitarzysty (gitara elektryczna), basisty i wokalisty. Powyższe funkcje są jedynie umowne, gdyż w poszczególnych utworach muzykom zdarzało się często grać na innych instrumentach niż zazwyczaj. Na przykład, perkusista grał też na gitarze akustycznej, a wokalista jest równocześnie drugim gitarzystą. Poza tym wszyscy, oprócz perkusisty, grali na keybordzie (co nie oznacza, że potrafią na nim grać...) i śpiewali.
Zespół grał głośno, dużo dźwięków, ale niestety nie prezentował zbyt wysokiego poziomu. Dotyczy to zarówno piosenek, jak i ich wykonania. Nie trzeba być muzykiem, aby zauważyć, że harmonia w utworach nie należała do specjalnie rozbudowanych. Czasami przez parę taktów gitarzyści nie zmieniali chwytów (tyczy się to szczególnie wokalisty, ale nie tylko). Natomiast na plus zaliczyć można sensowne ukształtowanie utworów poprzez metodę kontrasów dynamicznych i agogicznych (kontrastów temp). Szkoda tylko, że metoda ta pojawiała się w większości piosenek, więc na dłuższą metę była nużąca. Poza tym, przejścia z jednego brzmienia w drugie były czasem nieco sztuczne. Zdecydowanie najgorsze wrażenie wywarł na mnie perkusista. Jego “bębnienie” nie miało nic wspólnego z polotem i finezją. To, co grał pałeczkami, nie było dużo bardziej skomplikowane od rytmicznego “łup, łup”, wybijanego stopą. Dużo lepiej od płaszczyzny instrumentalnej wyglądała sprawa śpiewu. Wokalista dysponuje ciekawym, nieco chropowatym (ale nie chrypliwym) głosem i dość szeroką skalą. Śpiew gitarzysty i basisty również zrobił na mnie dobre wrażenie. Wszyscy oni prawie zawsze “trafiali w dźwięki”, co wielu “gwiazdom” polskiej sceny popowej nie zdarza się często.
Pomimo pewnych braków zespołowi udało się stworzyć przyjemną atmosferę w Klubie. Myślę, że wynikało to w dużej mierze z dystansu do samych siebie i poczucia humoru, o których to cechach świadczyć może choćby zastosowanie w jednej z piosenek grzebieni jako instrumentów dętych.
(tekst: Paweł Winiecki)
9-11-2006
/ sprawozdania z tego miesiąca
|
|
Komentarze
brak komentarzy
zaloguj się aby móc komentować ten artykuł..
|
|
|
Kalendarz imprez
|